sobota, 24 września 2005

Przerwa techniczna

Wrocilismy, o czym napisal Zloty w komentarzu do poprzedniej notki. Ja niestety nie ogarniam tego co mnie zastalo na miejscu. Za duzo tego wszystkiego po erazmusie, wakacjach i tej przygodzie w Chinach. Sprobuje sie rozpakowac (juz tydzien minal a plecak jak go polozylem - tak lezy nadal), poawanturowac na uczelni, pozalatwiac co trzeba z kim trzeba.  Takwiec obiecuje ze podsumuje wycieczke, napisze wnioski. Zmienie tez format strony w najblizszym czasie, by tak jak byla wczesniej - stanowila jedrzejowy homepage.  Ale to kilka chwil potrwa. PZPR i dziekuje wszystikm za podbiajnie statystyk wyswietlania.  Koniec i bomba a kto czytal ten traba.

piątek, 23 września 2005

sms

Dostałem od brata smsa, że mam przekazać że są ze Złotym już w Rosji i że jest wszystko ok. Pozdrawiam, Kuba Dodatkowa informacja: Jędrzej i Złoty będą pewnie wracali pociągiem z Terespola o 11:30, czyli w Warszawie powinni być o 14:40. Jeżeli spóźnią się na pociąg, to pojadą pewnie następnym i będą o 18:50. Więcej informacji będzie później. Wracają w sobotę, nie wiem na którym dworcu wysiądą. Dodatkowa informacja 2: O 15 dostałem smsa, że są już w Europie i że zostało im 1777 kilometrów :). I jeszcze jedna informacja: dziś (w piątek) Jędrzej ok. 14 zadzwonił, że zbliżają się do Moskwy i pozdrawiają wszystkich. SMS od Złotego: "Przyjeżdzamy do Wawy dziś pociągiem osobowym z Siedlec. Jędrzej na wschodnim o 22.00 a ja na sróddmieściu o 22.12. Płynne kwaty mile widzine:)))))Pozdrawiamy!"

czwartek, 22 września 2005

Podejscie drugie


W Chinach nie mowi sie po angielsku. Dogadujemy sie glownie za pomoca chinskich symboli z ksiazeczki, lub za pomoca jezyka ktory nazywany jest "chinglish". Czasami wystarcza takze "Chrzaszcz brzmi w trzcinie wSzczebrzeszynie", ale to inny sposob, podpatrzony. "No occupation while stabling" - zakaz uzywana i czasie postoju; "Defence tools for adults" - srodki antykoncepcyjne; "International tickets office" - kasa dla obcokrajowcow.  No wlasnie ta ostatnia... Chcielismy kupic bilety do Moskwy, juz w Pekinie. Niestety nie moze byc tak prosto by bilety kupowac na stacji. Wyslano nas do "China Tourist Building" Gdzis na Chin-ching-aj-waj street. Przed siebie 10 minut, no taxi, no, short!  I poszlismy. Faktycznie znalezlismy wierzowiec, ale tu "me jo tiketz" (nie ma). W budynku obok - podobnie. Z plecakiem dosc ciezkim, zmeczony kolejna noca na pdlodze w pociagu - zdenerwowalem sie. By sktocic sobie droge do taksowki, wszedlem w zaplecze hotelu, przez kuchnie, sklad ryb, remontowane pietro, straszne korytarze. Doszedlem do drzwwi, otwprzylem je (za mna watpiacy Zloty) - a oim oczom ukazalo sie biuro sprzedajace bilety miedzynarodowe na pociag! Niesamowitye to bylo. Kupilismy bilety, niestety gorne polki. Zalatwilismy tez na wszelki wypadek rezerwacje aeroflotem z Moskwy do Wawy- dla celnikow... Ponizej zdjecia. Pomieszane dosyc, bo jeszcze czesciowo z Wietnamu, Harbinu i Pekinu. Mam nadzieje ze nic nowego nie napisze do przyszlego piatku. To bedzie dobryu sygnal.  I mam nadzieje ze wlacze komputer w Polsce Tuska, nie funfla Kaczynskiego. Pozdro

Tym razem zdjęcia Pekinu nocą

środa, 21 września 2005

O swiecie bez granic


Z Pekinu pojechalismy po wcale nie drobnych zakupach, na daleka polnoc Chin, do HArbinu - miasta ktore od zawsze bylo raz to japonskie, raz rosyjskie, raz chinskie. Piekne miasto, mrozne. Czuc ze zblizamy sie do polnocy. W 4 dni przejechalismy 3500km, caly czas "do gory". Temperatura zmienila sie o okolo 30 stopni. Ja rano nie wytrzymalem, poszedlem do KFC. Na pysznego (w Warszawie bym raczej ominal z daleka) Zingera. Bylem niezmiernie szczesliwy kawalkiem miesa w bulce. Zwiedzalismy sobie miasto, zwlaszcza sklepy, pelne kielbas. Pozostalosci wplywow rosyjskich. Noca kolejne 1300km do Monzhouli - na granice. Wzielismy taksowke, ktorej kierowca baba, nie rozumiala za grosz gdzie chcemy jechac. I wozila nas od hotelu, przez miejscowy bazar, po sklad celny i przybytek rozkoszy. Na szczesciesei jakos dogadalismy i zostawila nas przed szlabanem na granicy. Musielismy zlapac stopa (10USD od lebka) by przewiozl nas przez terminale. Chinski no problem. Rosyjski.... ....DUZY PROBLEM. Cofneli nas, poniewaz nie mamy biletow do Brzescia. Czyli na tranzyt przez Rosje. To co udalo sie na Ukrainie, tu nie przeszlo. Wrocilismy do Harbinu. Miny mamy nietegie. Zastanawiamy sie co robic. Czy kupowac bilet przez agencje, czy na samolot... Ogolnie organizacyjnaq klapa.  Ale poradzimy sobie! I damy znac. Hej. ---- na 1400 (0600 GMT +8h)  jedziemy do Pekinu, stamtad w niedziele do moskwy, z moskwy samolotem do lwowa hej

Zdjęcia z mroźnego Harbinu

wtorek, 20 września 2005

Pekin


Granica wienamsko- chinska, zdaje sie potwierdzac teorie, ze im kraj biedniejszy, tym na granicy wiecej problemow. Deklaracje, sprawdzanie przez wienamcow pod mikroskopem naszch paszportow, to przezytek w porownaniu z chinskim - "no problem". Jedynie transport nie jest mocna strona Kitajcow. Po objedzie (o 300% tanszym niz w Wietnamie) [ale niestety powodujacym lekka niestrawnosc] - mielismy przejechac 120km do Nanningu. PIEC godzin to zajelo, przy akompaniamencie nudnej i wciaz tej samej chinskiej sciezce dzwiekowej w stylu dzwonka do komorki. Chcielismy sie jak najszybciej przedostac do Pekinu, wiec nie czekalismy dodtkowego dnia na bilety sypialne, lecz postanowilismy dwadziescia dziewiec godzin przejechac na siedzaco. Raz to trzeba zrobic. By wiecej nie miec podobnych pomyslow. Wydawalo mi sie, podobnie jak Zlotemu, ze pociag bedzie pusty po pierwszej stacji, tak jak ten do Xi'an miesiac temu. No i mialem racje. Tylko mi sie wydawalo. Ludzie jedni na drugich. Spiacy pod (sic!) siedzeniami. Takimi siedzeniami jak w kolejce podmiejskiej, tyle ze nie 2+2 na szerokosc. tylko 2+3 + korytarz. Kretynskie filmy kung-fu, aromat zupy instant, dym z papierosow. Drace sie dzieci. Pakunki z zarciem: rybami, krabami. Klimat nie z tej ziemi. Cala droge obserwowalem, te niesamowite twarze. Tych ludzi, ktorzy sa jednak tak inni od Europejczykow. Co razi, lub lepiej rzuca sie w oczy od razu - to to, ze kucaja. Wszedzie. Dla odpoczynku, do jedzenia, by sie wyproznic. Ich twarze nie przejawiaja cienia mysli. Nie zdradzaja jakiegokolwie idei glebszej od planu zaspokojenia podstawowych potrzeb zyciowch. Patrza na obcych jak na kosmitow, wszystko jest ciekawe. Musza dotknac, polizac, dokladnie sie przyjzec. A jednoczesnie sa bardzo mili, uprzejmi. Staraja sie wszystkimi silami zagadac. Pozrozumiec. Wydaje sie ze zupelnie nie pasuja do tego jakze cywilizowanego i juz wolnorynkowego kraju. Jedyne co znamienne, to futeral na komorke przy kazdym pasku i pek kluczy, ktory gdy za maly, powiekszany jest przez scyzoryk i otwieracz do piwa. Maja brudne zeby. I tluste wlosy. --- W zoologu dojechalismy do Pekinu. Dobrze jest rozwiazana sprawa jedzenia w pociagu, bo porocz wlasnego prowiantu i dan sprzedawanych na dworcach, bardzo przyzwoite i przystepne zestawy serwuje ichniejszy WARS. Troche drozej alla carte. Powoli wracamy. Plan Harbin - Cita - Irkuck - Bajkal 3 dni- Moskwa - Brzesc - Wawa. 10.000 km. 10 dni. Dziesiec dlugich dni. I szesc stref czasowych. Hej!

Trzy foty z granicy

poniedziałek, 19 września 2005

przyp. red.


Niesamowita jest sila slowa, sila z jaka dziala na statystyki. Napisac ze nikt nie czyta a srednia dzienna skoczy o 250%(pastrz stat4u ponizej). Brak kreatywnosci, zmeczenie - ale czy to moze dziwic po kilku tygodniach w zupelnie innym klimacie, w ktorym liczne przygody (takze zdrowotne), kiepskie informacje o tym ze np. musisz powtarzac rok studiow... Atrakcje beda jak wrocimy. Kapslosztofkopandy, ostre azjatyckie nie tylko papryczki, i sfermentowany ryz. Dla niewtajemniczonych: zaproszenia na peron dworca, mozna odbierac za potwierdzeniem mailowym, cena do negocjacji. Uscisk reki gratis. Buziaki dla zasluzonych (warunkiem: wymiary odpowiednie, nogi do samej ziemi, wiek jeszcze nie balzakowski). Jutro jedziemy juz do Chin. Dzis zwiedzalismy HAnoi - ciekawe muzum wojny, muzeum kobiet i muzeum wiezienia. Niezwykla propaganda w czystej postaci.  Kupilismy tez bilety do Chin. Jutro zaczyna sie wiec droga powrotna. Jeszcze sie wachamy czy plynac Jangcy, ale tegoroczne ceny sa trzy razy wieksze od zaplanowanych i moze sie skonczyc na Szaolinie, lub tylko na planach na kolejna wyprawe, mniej oszczednosciowa.... Takwiec: Goodbye Vietnam! P.S. Dziekuje za mile komentarze, ale prosze wierzcie, nie taki byl cel mojej wczorajszej wypowiedzi. Nie lubie upubliczniania zmeczen. Zwlaszcza wyniklych z oslabiajacych wlasciwosci lekarstw.

Zdjęcia z Hanoi po raz drugi

niedziela, 18 września 2005

Ha Long Bay


Plywalismy tam gdzie zasnal smok. Widzielismy wspaniale wysatajace z morza skaly. Tajemnicza mgle. Ogromna jaskinie. Polowicznie (ja wolalem w kabinie) spalismy pod golym niebem. Kompalismy sie w morzu (tez polowicznie tyle ze tutaj moja kolej). W ogole warto bylo. No moze jedzenia poskapili troche i bylo zdaniem Zlotego zbyt lagodne. Mi smakowalo - znudzily mi sie juz tony czerwonych papryczek. Zdjecia ponizej. Nie chce mi sie pisac. Truno. I tak ostatnio frekfencja spadla...

Foty z zatoki

sobota, 17 września 2005

Hanoi


Hue kompletnie zalalo. Nic nie zwiedzilismy. Prysznic przez 24 godziny na dobe, zgodnie z prognoza mial trwac jeszcze tydzien. Decyzja byla prosta - ewakuujemy sie na polnoc. Tam slonce i sucho. Kupilismy bilety. Jedne z ostatnich. Bo wszyscy chceli uciekac z centrum kraju. Pociagi oblozone, wiec czekala nas podroz autobusem. Dizen spedzilismy na (niestety) internecie i obzarstwie. Wieczorem, gdy czekalismy na autobus w hotelu - wsrod innych travellersow (nowe slowo) . Okazalo sie ze polowa biur podrozy odwolala transport z powodu "nadmiaru wody". Moglo byc tak pieknie, wygodnie. A bylo cokolwiek ewakuacyjnie. [Tu uwaga techniczna dotyczaca panikujacych, zwalszcza kobiet. Uzyje za chwile slowa "powodz", ale zyjemy - nic sie nie stalo] Jechalismy autobusem. Wszystkie bagaze w korytarzu. Do zderzakow woda. Droga to bl fragment rzeki miedzy slupkami ograniczajacymi asfalt. Bylo stresujaco. Powodz jak w latach '90 poprzedniego stulecia. Korek, 20 na godzine. Co jakis czas stojace samochody i wiele nie myslacy Wietnamcy - grajacy sobie w karty po lydki w wodzie.... Azja. Dojechalismy szczesliwie. Mieszkamy w centum kolo targu rybnego. Dzis na sniadanie zjedlismy m.in. prazone larwy trzmiela. Niesmaczne. Odbebnilismy planet wg. Lonely Planet, a wieczorem pozwolilem sobie na mala sesje zdjeciowa. Efekty ponizej. Pa! Post Scriptum: Dla wszystkich obrzydzonych larwami trzmiela, nastapi informacja o tym co Zloty i Jedrzej wtrzachneli na kolacje dzis. Byly niedogotowane slimaki, lekko surowe malze i krab. Ktory jeszcze kilka chwil wczesniej nurkowal w akawarium.  Zycze milego schabowego z kapusta.

Zdjęcia z Hanoi

piątek, 16 września 2005

W czasie deszczu


W czasie deszczu chlopcy się nudzą. To ogólnie znana rzecz. Choć mniej trudzą się l mniej brudzą się, Ale strasznie nudzą się w deszcz Milusińscy. Pija piwo duszkiem z puszek, Oganiaja sie od muszek, Ogladajac HBO I śpiewając słowo to: . W czasie deszczu ... Nie pogardzą również gratką, By napelnic sie salatka. Chetnie chlopcy pasa sie Wraz z refrenem cichem tem: W czasie deszczu ... Nieraz też i ta salatka\t Zamieni się w pol kurczaka, A choć pelny beben nasz, Czy to stąd nie płynie aż... Że w czasie deszczu ... Więc tu trzeba by zalecić Drogi deszczu przestan leciec, Zwiedzac Hue, Ty nam daj, Te ludowa madrosc znaj:  W czasie deszczu ... ----- Kropi. Mzy. Mzymzawka. Pada. Bardzo pada. Leje. Leje jak z cebra. Bengali. Bangla. Bangladeszcz. Bangladesz chloera jasna. Od trzech dni zamiast plazy - lozko. Zamiast bikini (ogladania) ogladamy Hbo. Zamiast lektury ciekawego menu - czytamy ksiazki (sic!). Jemy salatki i pijemy koktaile. Bo parno cholernie. Cali mokrzy odganiamy sie od much. Jest Tropikalnie. Superekstra. Przejechalismy dzis troche na polnoc. Z Hoi An do Hue. Tu jeszcze lepiej. Przez ulice przejsc nie mozna. Po kolana wody. I tez pada. Tyle ze jedzenie lepsze, hotel lepszy. Swoja droga bardzo tani 3 dolary z klimatyzacja i lazienka! Tyle ze prad wylaczaja co 30 minut. Regularnie. Napsze cos, gdy tylko stan obecny sie zmieni. Hej!

Foty z Hoi An i Hue

czwartek, 15 września 2005

Goodmorning Vietnam


Ech. Ani fotek dnia nastepnego, ani wczoraj nie bylo, a to dlatego ze mielismy wyjatkowo napiety plan dzialania. Drugiego dnia w Sapie pozyczylismy skuter. Kierowca odwaznym okazalem sie byc ja. Zloty odmowil jakiejkolwiek wspolpracy poza siedzeniem na tylnym siedzeniu. Byla to zabawa dla mnie przednia, bowiem pierwszy raz kierowalem jednosladem napedzanym mechanicznie, nie liczac zwariowanej jazdy dookola ogrodu w Aninie na poniemieckiej motorynce marki Romet. W kazdym razie bylo niesamowicie. Opony lyse, bez kaskow, z zacinajacym sie pedalem zmieny biegow pedzilem 30km/h trabiac ochoczo jak przystalo na kierowce w Wietnamie. Wczulem sie w role niezle - na kazdym zakrecie przy kazdym wyprzedzaniu (takze mnie), przejezdzajac kolo wietnamki - trabilem na 102. Zrobilismy przez 4 godziny kolo 60 kilometnow z licznymi przystankami na zdjecia, na zwiedzanie. Efekty w galerii ponizej. O czwartej po poludniu musielismy niestety wyjechac z Sapy - a lokalny minibus pokonal dystans do Lao Cai (35km) w dwie godziny. Szybka, paskudna kolacja (byl to momet w ktorym autentycznie zwatpilismy w wietnamskie frykasy) - i pociag do Hanoi. 350 km w dziewiec godzin. Mialo byc tak pieknie. Sypialny klimatyzowany. A tu - puszka na waskich torach, okna okratowane z metalowymi roletami (bo wietnamskei bachory wybijaja okna kamieniami) - a klimatyzacja okazala sie wentylatorem. Cos nie do opisania. Laznia nie finska, nei turecka, ale azjatycka. Wszystko wypocilem. Spiac na desce na ktorej rozpostarto "syntetyczna slomianke". Super! Dojechalismy do Hanoi rano. Bylo bardzo parno i goraco, mimo ze noc sie dopiero konczyla. Zdrzemnelismy sie dosc krotko - by z samego rana uderzyc do ambasady chinskiej po wizy na powrot. A tu amba. Swieta w chinach - swieta tez w ambasadzie. Przez tydzien nic bysmy nie wskorali. Decyzja byla prosta - zmykamy na poludnie - na wysokosc bylej granicy Polnocnego i Poludniowego Wietnamu. Kupilismy bilet - tym razem soft seat - i jeszcze tego samego popoludnia wyjechalismy. Podroz naprawde znosna. 19 godzin w klimatyzowanym wagonie przypominajacym druga klase polskeigo intercity.  Dojechalismy dzis do Danang'u - skad na motorach - dostalismy sie do Hoi An. Przypomina ono sycylijska miescine. Goraco, slonce, slonce, slonce. Uciazliwe poszukiwanie choc odrobiny cienia. Ale jest tu wyjatkowo malowniczo. Poza tym co krok zaklady krawieckie, gdzie mam zamiar zafundowac sobie, za autentyczny bezcen, ladne wietnamskie kimonko:) Wieczorem, ze zrobilo sie znosniej, nad rzeka, w restauracyjce (dzieki Krysiu) - zrobilismy sobie kolacyjke. Bez swiec. Nie bylo na stole miejsca na nie.  Jestem najedzony i spiacy. A ze spelnianie (wlasnych) zyczen to moja specjalnosc mowie wszystkim: "dobranoc".

Zdjęcia z przejażdżki po okolicach Sapy

środa, 14 września 2005

I juz w wietnamie


Takiej ciezkiej nocy to dawno nie mialem. Nie dosc ze czulem sie jak na Pogorii w 2000(cos jak Lenino w 1943), bo bujalo i rzucalo jak podczas porzadnego sztormu, to autokar ktorym jechalismy byl wybitnie nie wentylowany. A moj sasiad z lozka - bo jechalismy sypialnym - starszy przedstawiciel populacji, poza tym ze mlaskal, jadl czosnek i wydobywal z siebie zapachy wsszelkimi sposobami. Okropnosc! Niewyspany dojechalem na granice, Zloty podobnie nie w sosie, bo spac musial po turecku - dostalo mu sie najkrotsze lozko. N.B. zalozylismy wczoraj czyste biale koszulki, ktore po nocy w autobusie mialy kolor szmaty do podlogi.  Poszlismy zjesc zupe, gdzie dopadl nas miejscowy cinkciarz. Cale szczescie ze mu sie nie dalismy. Po chwili przyszedl menager knajpy i powiedzial ze na tego typka to trzeba specjalnie uwazac. W ogole staramy sie wymieniac kase w bankach. Kursy moze nie sa tak dobre jak na czarnym rynku, jednak prawdopodobienstwo bycia oszukanym maleje istotnie. Granica Chinsko wietnamska to tez ciekawe zjawisko. Jakby wyscig zbrojen - kto wybuduje ladniejszy terminal. Po stronie chinskiej o 08:00 rano (07:00 czasu wietnamskiego) - pluton z pocztem sztandarowym, przy akompaniamencie hymnu - podnosi flage panstwowa. Spektakl godny nagrania. Szkoda ze sie nie udalo... Po chwili uderzaja tlumy wietnamczykow na bazarek przygraniczny.  My szlismy pod prad. Zloty podczas kontroli zostal uznany za przemytnika - przewozil noz ktory za bezcen kupil w Xian. Po nozu nici. Dura lex sed lex. Szkoda ze to prawo celnika buszmena.  My jak wszystkie bialasy skorzystalismy z biura podrozy by przejechac so Sa Pa. Miejscowosci za ktorej polecenie bardzo dziekuje Krysi i Marcinowi.  Jest tu cudownie i malowniczo. Zrobilem fotki, ktore mam nadzieje przybliza Wam te basniowe krajobrazy. Tereny niestety mocno nawiedzone przez turystow, jednak w okolicy pelno jest tradycyjnych wiosek wietnamskich, zamieszkiwanych przez (tu chyba nieodpowiednie slowo) miesjcowe plemiona. Bieda straszna niestety, ale folklor przecudny. Jutro wiecej fotek (chyba ze dopiero pojutrze z Ha Noi). Hej!

Zdjęcia z Sapa

wtorek, 13 września 2005

Across-the-bridge noodle soup


Zupa przez most, to najsamowitsze zarcie jakie mi sie zdarzylo do tej pory. Legenda mowi, ze do odleglej wioski kobieta nosila mezowi codziennie zupy. Azaliz daleko bylo do wioski owej, a zupy stygly i maz zimna strawe jadl. Zona cnotliwa niewiasta byla. i martwila sie zona ze zimne mezczyzna jej jje. I myslala dobra zona co moze zaradzic. Az przyszedl Pomysl do Glowy i powiedzial, "Poczciwo niewiasto, nakroj w domu mies, warzyw, nagotuj makaronu i nies swemu mezowi" A ona rzekla "Suchej strawy maz jesc niegodzien" A Pomysl rzekl jej:" zalejesz strawe wywarem rybno wolowym i dodasz tluszczu na wierzch by nie parowalo" I tak zrobila cnotliwa niewiasta. A my ze zlotym sprobowalismy zupy i uwazam ze byla bardzo dobra. Do miski rosolu wrzuca sie surowe kawalki miesa, krewetki, szynke suszona, warzywa, orzeszki, grzyby, oleje - slowem wszystko co popadnie. I wychodzi naprawde samowity smak. Spalalismy kalorie wczoraj i dzisiaj na dwoch wycieczkach autobusowo pieszych - po pobliskich wzgorzach. Bardzo bylo malowniczo, choc do zwiedzania tylko (cyt.)"takie same swiatynie". Wygladaja troche jak z plastiku, na skutek dziwnej plityki przeciw- pozarowej. Mianowicie nie gasi sie w razie pozaru, tylko odbudowuje. Jak mozna wyczytac w przeodnikach - dosc czesto. Takwiec dotlenilismy sie, wreszcie poruszalismy po dwuch tygodniach przemieszczania sie autobusami. Jestem bardzo zadowolony. Jutro swieto narodowe w Chianch, potrwa przez tydzien. Caly kraj ma wolne, pociagi zatloczone, nikt nie pracuje.... A my jedziemy do Wietnamu. Nie wiem jak bedzie z Internetem, mam nadzieje ze znajdziemy dostep. Komorki nie maja roamingu.  Na poczatek planujemy dwudniowy trekking przy granicy, pozniej Hanoi. Stamtad pewnie nastepna notka. 3majta sie.

Zdjęcia z Kunmingu

poniedziałek, 12 września 2005

Jak to pandy nas rozleniwily

Dwadziescia jeden komentarzy to wystarczajacy sygnal ze dosc juz dawno nic nie pisalem. Pewnie lekkie przesilenie, moze zmeczenie po miesiacu podrozy(takie duze slowo). W kazdym razie obiecuje - nie dzialo sie nic pilnego, samowitego czy wartego pisania. Ale ziarnko do ziarnka zebrala sie notatka. Wzielismy najwyrazniej powazny przyklad z Pand, poniewaz w Czengdu, poza jedzeniem spaniem i internetem, nie zrobilismy prawie nic. Potrafilismy wtrzachnac trzy dwudaniowe objady, zwlaszcza miesne. Szaszlyki na grillu, szaszlyki w goracym tluszczu. Pierogi na parze. Zupy. Byl tez pomysl na zabie udka, ale z ekstrawagancja poczekamy do Wietnamu. Na szczescie po trzech dniach leniuchowania, musielismy wyjechac z miasta. Pojechalismy do Kumingu. Miasta - stolicy prowincji Yunan, polozonego na szerokosci zwrotnika raka. Tak "nisko" jeszcze nie bylem.  Miasto polozone wsod lasow, pol, wzgorz. Pieknych widokow z pociagu niestety nie uchwycilem, ale wierzcie mi sa zapierajace dech w piersiach. Poszatkowane kolorami, zieleniami, zolciami, zbocza gor - na ktorych uprawia sie ryz, kukurydze... Miasto wilgotne, deszczowe. Codziennie pada. Znaczy sie od dwoch dni i wieczorami. My spacerujemy sobie po gwarnych uliczkach, knajpkach, dzielnicy muzulmanskiej, po pagodach, muzeach. Ogolnie lekki cheel out na zmeczenie i momentami nosy na kwinte. Bardzo podoba mi sie w knajpach w Chinach. Procz tego, ze jedzenie nie ma nic wspolnego ze znanego nam z CO TU i innych wyszynkow chinczykopodobnych, to jest go o wiele wiecej i nie jest robione na "jedno kopyto". W kazdym razie nie az tak bardzo jak w Polsce. Owszem powtarza sie papryka, imbir, takie paskudne male szyszeczki, ale smaki z kazdym rownoleznikiem sie zmieniaja i zasadniczo nie powtarzamy sie. A wybieramy roznosci: nerki, zaoladki, zeberka, watrobki, baranine, kroliczka :), drob, wolowine, wieprzowine. Na slodko, ostro, bardzo pikantnie i az tak pikantnie ze sie nie da prawie zjesc. A jak sie swietnie je. Jak w chlewiku. Odpadki pod stol, razem z charchami. NA stole porozsypywany ryz tapla sie w sosach i resztkach warzyw. Paleczki pomagaja siorbac, a my zadowoleni ze wreszcie tresc sie liczy nie forma. Zglodnialem. Ide jesc. A Was zapraszam do lektury zdjec. Pzdr.

niedziela, 11 września 2005

Z xian do chengdu

drugi dzen w Xian minal dosc szybko. Poszlismy na dlugi zwiedzaniowy spacer. Bylismy w swiatyni taoistycznej, ukryej wsrod przedmiejskich slumsow. Pozniej w antycznej kserokopiarni - Muzeum Kamiennych Stell. Chinczycy kiedys wpadli na pomysl, by wazne pisma - Konfucjusza, zasady podatkowe, kaligrafie, podreczniki - wykuwac na kamiennych tablicach, tak by mozna bylo przylozyc do nich kartke i nasaczonym tuszem stemplem, odbic sobie tekst.  Bylismy takze w gwarnej dzielnicy muzulmanskiej. Bylo to ciekawe doswiadczenie, spotkalismy sie z zupelnie niespodziewanym klimatem Chin. Brudno, tysiace straganow, poukrywane w bramach meczety, i stoisko na stoisku. Sprzedaja wszystko - od watroby wolowej, przez chinskie gry planszowe, po przepyszne halwy i ciastka. Zjedlismy tam tradycyjna Xianska kolacje, czyli zupe plus szaszlyki z czegosieda. Bardzo pikantne, dzieki nadmiarowi papryki i kuminu. Nastepnego dnia - pociag do Chengdu. Jechalismy przez niesamowite zamglone gory, przez setki tuneli. Sprobolwalismy tez lokalnego Warsa, ale nie umywa sie on od legendarnych parowek po zbojnicku - u nas w kraju. W Chengdu padalo. Polowa wycieczki zaczela niestety malkontencic, zwlaszcza ze hostel w ktorym mielismy sie zatrzymac, okazal sie byc jeszcze zajety i musielismy czekac w pokoju "zastepczym". By nie tracic czasu - namowilem Zlotego bysmy pojechali jak najszybciej (tu ulubione turystyczne slowo: ) zaliczyc pandy.  Wycieczka byla dosc krotka, 10 km na polnoc od miasta, do osrodka badawczego, gdzie reprodukuje sie ten wymerajacy gatunek. Troche bylo jak w zoo, ale widzielismy i malenstwa i wieksze pandziatka i pandasy ogromniasy. Byly tez pandy czerwone i bardzo ciekawy film. Wiec wrocilismy zadowoleni. I z pewna obserwacja gatunkowa - ze misie przypominaja nam naszych dwoch kolegow - jednego wlochatego, drugiego od butelki. Ale to dopiero widac na nakreconym aparatem filmie, ktory po powrocie. Wrocilwszy do hotelu (bedac mloda lekarka:) zrobilismy pranie. Jak dwa tatowujki w bokserkach, recznie wypralismy tone ubran. Uwaga dziewczyny. Umiemy procz tysiaca innych rzeczy tez prac! Po poludniu, mocno zmeczeni, wybralismy sie do swiatyni buddyjskej, gdzie udalo sie obejrzec nabozenstwo odprawiane przez mnichow. Bardzo ciekawe doswiadczenie. A pierwsze wrazenie Zlotego - ze przypomina to szantymena i zaloge - bo mnich glowny wali w beben i podaje nute a reszta mu odspiewuje. Najedlismy sie na kolacje z kilogram grillowanych przysmakow i poszlismy spac.  A dzis rano (kolo dwunastej) sie obudzilismy i stwierdzilismy - nic nie robimy. Poszlismy jedynie na poblisku bazarek, wybralismy sobie kroliczka, ktorego nam przepysznie wyfiletwali i przyrzadzili. A teraz po zjedzeniu "go", siedzimy sobie weseli w kafejce. Skad pozdrawiam.

Zdjęcia z Chengdu

sobota, 10 września 2005

O malym spoznieniu

Powinienem zaczac od tego ze pociag mial byc o 1827. Ale co zrobic. Dzien byl taki mily, wyspalismy sie wrescie, zjedlismy po dwa obiady, a mi na deser zachacialo sie jablek w karmelu, na ktore musielismy czekac dodatkowy kwadrans (by pojsc na bazar i kupic jablka - w knajpie nie bylo). I jak ostatnoe glupki wpadlismy na stacje, spoceni, zdenerwowani, na dwie minuty przed odjazdem.... czyli o trzy za pozno, bo odprawa w Chinach na dworcu rodem z lotniska - zamykaja ja na piec minut przed odjazdem. Zalamalismy sie. Niektorzy sie zdenerwowali, inni sie nie chcili ciezkiej atmosferze poddac. W kazdym razie stanelismy przed problemem strarty biletow na oblegany kierunek, drogich biletow, biletow ktore dalyby nam zrealizowac napiety plan na kolejne dni. Nerwowo bylo. I narzekaniowo i malkontentnie i w ogole miny nam zrzedly. Ale udalo sie, na migi, z krzakami z rozmowek bilety wymienic. Nawet na ten sam dzien... tyle ze na stojace. 12 godzin na stojaka, sprawily ze 50% skladu naszej wycieczki mialo szczxeke na "Gale" a dugie piedziesiat, staralo sie na sile znalezc jakies pozytywne tego strony. I przyjechal pociag. I okazalo sie ze nie my jedyni jestesmy losiami, ze chinczycy tez niue przychodza punktualnie. I jechalismy kulturalnie na siedzaco. A na pierwszej stacji pociag wyludnil sie na tyle, ze bardzo konformistycznie wyciagnelismy nogi na sasiednich, pustych fotelach i poszlismy spac. Nie ma w koncu tego zlego.... Obudizlem sie tuz przed Xi'An. Na stacji, gdy tylko wyszlismy spotkal nas miejscowy "naganiacz", ktory bez wzglegu na proby splawienia, w koncu przyznal sie ze jest z hostelu w ktorym i tak mielismy sie zatrzymac - hostelu polecanym w Lonely Planet. Warunki dobre, czsto, ciepla woda. Nie wiele myslac (wiecej sie pucujac po podrozy raczej), poszlismy zwiedzac. Kupilismy bilety do Chengdu (w Syczuanie - tam gdzie rezerwat pand), i spacerkiem przeszlismy sie po miescie. Myslelismy ze to taki pikus, "stare miasteczko", jednak spacer trwal 2 godziny - by dotrzec do przeciwleglych murow miejskich sprzed poltora tysiaca lat.  Obejrzelismy dzis Pagode Wielkiej Gesi - miejsce kultu buddyjskiego, gdzie przechowywane byly manuskrypty mistrzow indyjskich i Muzeum Historii Chin z bardzo ciekawa, bogata a przekrojowa kolekcja eksponatow od zarania dziejow po wspolczesnosc.  Xian to bardzo ladne miasto. Siedem milionow mieszkancow - wiec jak miejscowe warunki sredniej wielkosci. Mniej gwarne niz Pekin, troche jakby mniej napuszone i znowojorkizowane. Mimo ze znad dachow dzielnic biedoty wystaja iglice imponujacych drapaczy chmur. Zaczelo tez padac. Co pewnie sprawi ze jutro zamiast zwiedzac napisze cos nowego. Pozdro600

Zdjęcia z X'ian

piątek, 9 września 2005

O trzech dniach w Pekinie

Pisze te notke dopiero dzisiaj, poniewaz wczorajsze dwie godziny przed komputerem wykorzystalem na zmarnowanie 3 plyt CD i masy nerwow - do przeslania i zapisania zdjec, ktore szczesliwie pojawily sie pod poprzednim wpisem. Zapraszam do ogladania. Zmeczeni noca w autobusie (autobusie sypialnym - zamiast foteli - lezanki), wymieniwszy czeki podrozne, pognalismy na stacje kolejowa, kupic bilety do Xi'an. Wyszlismy zwyciezko z pierwszej "walki" z chinskojezycznym rozkladem, czyli wyszukiwaniem konkretnych symboli wsrod gaszczu innych - niemalze identycznych, oraz przepisywanie ich na kartke wraz z odpowiednim chinskim komentarzem (zaczerpnietym z doskonalych rozmowek Lonely Planet). Udalo sie zakupic ostatnie bilety na za 4 dni. Niestety siedzace, ale o polowe tansze. Zadowoleni, nafaszerowani loperamidem, pozwolilismy sobie na owoce ze straganow, melona, arbuza, granata i klementynke. Pierwsze naturalne slodkosci od ponad 10 dni.  Popoludniem zwiedzilismy niesamowity park ze swiatynia, w centrum Pekinu. Swiatynia, w ktorej modlono sie o dobrobyt, urodzaj i powodzenie. Niesamowity byl to poczatek kontaktow "tet-a-tet"  z chinska sztuka, mam nadzieje ze zdjecia choc po czesci oddadza niewyslowione wrazenia.  Wieczor spedzilismy w okolicach naszego hoteliku - w hutongach - czyli zanikajacych juz na rzecz dzielnic biurowcow i drapaczxy chmur - tradycyjnych chinskich slumsach. Poszlismy na Kaczke po pekinsku, zachwalana w przewodnikach, tradycyjny miejscowy podobno przysmak. Wybralismy zgodnie z sugestia autora Lonely Planet - ukrytra dosc dobrze w zakamarkach tej dzielnicy restauracyjke. Niestety efekt koncowy nas zaskoczyl niemile - mimo milej obslugi i atmosfery - kaczka nie dosc ze jak na miejscowe realia droga, to miesa jak na lekarstwo - a przysmakiem okazala sie ociekajaca tluszczem pieczona na chrupko skora. Stanowczo mieszane odczucia. Dokonczylismy kolacje gastronomia serwowana na ulicy - co krok stoisko. Golonki, steki, warzywa pieczone i gotowane. Weglowodany pod kazda postacia. Gleboki tluszcz. Wspanialy zapach. Prawdziwe wielkie China Town! Wczorajszy dzien zadadykowalismy Zakazanemu Miastu - kompleksowi palacowemu ostatnich dynastii chinskich - Ming i Quing. Zaspalismy o jakies 4 godzinki, mimo tego nie ominela nas mieniaca sie kolorami jak w kalejdoskopie zabudowa Miasta. Kolorowe gzymsy, trony, zbrojenia - wszystko na zdjeciach i opowiesciach po podrozy...  Dla dokladnych obserwowaczy - zwroccie uwage na mongolskie i chinskie napsiy na jednych tablicach na budynkach palacowych. Ciekawe, co? Poszlismy rowniez do swiatyni w osi Pekinu, na wzgorzu, skad roztaczal sie udokumentowany wspanialy widok na stolice. Zeszlismyna plac Tienamen, gdzie miejscowi studenci w ilosciach hurtowych probowali z nami pogadac by cwiczyc swoj angielski.  Wieczorem pozwolilismy sobie na male luzowanie, film, te sprawy. Dzis zerwalismy sie z skoroswit, by pojechac na nieturystyczny (na co nalegal Zloty) odcinek Chinskiego Muru. Zjedlismy zupe ze ssiadlego mleka ze skwarkami i soja - i autobusem oraz minibusikiem, dojechalismy do Huandhue. Wspinaczka byla dosc ciezka, ale okazala sie niczym - dla nagrody w postaci widokow jak z pocztowek. Zrobiem zdjecia. Jestem dosc zmeczony, moze wiecej i bardziej szczegolowo nastepnym razem.  Pozdrawiam wszystkich!

Zdjęcia z Pekinu

A także z wycieczki na Chiński Mur

czwartek, 8 września 2005

pekinska kaczka, niekoniecznie dziennikarska

Udalo nam sie bardzo szybko dostac chinska wize. Juz drugiego dnia pobytu w Mongolii, w zasadze od reki zalatwilismy formalnosci i zakupilismy bilet do Kraju Srodka.  Tylko dwa dni - ale ile wrazen. Przewaznie smutnych. Mimo pieknych krajobrazow, zabytkow - kraj zdaje sie umierac. Tradycyjne jutry, Normadowie - nie znajduja juz dla siebie miejsca. Ludze (zwlaszcza kobiety - co jest niebezpiezne dla podtrzymanai dwumilionowego narodu) emigruja do jedynego miasta - stolicy. Mezczyzni popadaja w alkoholizm, zalamani brakiem perspektyw i pracy. Z drugiej strony pieniadze z turystyki, namiastek przemyslu - sa rozgrabiane najwidoczniej, bowiem nie ma jakiegokolwek sladu inwestycji. Smutny to widok. Brak dzikiej kultury, brak tez prawdziwej cywilizacji. --- Wieczorem, najedzeni (jak sie okazalo fatalnymi w skutkach) pierogami z baranina zalanymi zielona herbata z mlekiem, pozegnawszy sie z Magda, weszlismy do pociagu nocnego do Zamen Ud - miasta granicznego Mongolii. Stamtad, prywatnym chinskim autobusikiem dojechalismy przez granice do Erlian. Pierwszego chinskiego miasta na naszej trasie. Granca niesamowita. Na srodku pustyni Gobi. Tlok, kurz, balagan. Handlarze, procedury, haos. Tak u Mongolow. U chinczykow - czysto, sprawnie - bez problemow. Przywitala nas za dzwiami metalowa tecza i trawa pomalowana na zielono. Kierowca autobusu wozil nas prez ponad godzine od dworca, przez bank, po przystanek autobusu - lecz mimo to nie udalo nam sie zakupic biletu do Detongu. Nauczylem sie pisac krzaczki (piktogramy), mowic "me jo" i "sie sie", jeszcze szerzej usmiechac do pan za lada - ale to nic nie dalo. Zmienilismy nasze plany. Pojechalismy nocnym autobusem do Pekinu. Oczywiscie zjadlwszy pierwsze chinskie - kurczaka Gong-Bao, zielona herbate - paleczkami (zadziwiajaco latwo mi poszlo(sic!)) Stolica wspaniala, robi ogromne wrazenie. Mimo spaceru w mzymzawce o 0400, o kotrej to dojechalismy na miejsce. Poszlismy do hotelu (kierowca taksowki nie mogl trafic wiec nas zostawil w pol drogi) - ktory za piec i pol dolara okazal sie  wiecej niz przyzwoity. Rano dosc srednio wypoczeci zaczelismy nasza (takze kulinarna) przygode. O tym jutro. Hej!

Zdjęcia z przejazdu do Pekinu

środa, 7 września 2005

ulaanbaatar i dzingis chan

Zgodnie z tym co juz pisalem, zobaczylismy niestety tylko refleksy swiatel na tafli Bajkalu. Jechalismy dosc pozno w nocy, mimo tego jednak, na jednej ze stacji przebudzilem sie by kupic cudownego Omula. A raczej dwa. Bo kupilem i pieczona rybe i wedzona. Spalaszowane zostaly w trymiga. Kolo poludnia odlaczyli lokomotywe elektryczna, podlaczajac spalinowa (przypomina mi sie kawal stary jak swiat: "a paczemu mieniacie parachat tak dlugo? mieniajem ale na sachar") i pojechalismy w kierunku Naluszek. Graniczna stacja: "foto niet", napisy dwujezyczne (rosyjski i angielski), kibel wybudowany w latach siedemdziesiatych i od tego czasu niesprzatany. A na stacji przez piec godzin, oczekuja dwa wagony (jedyne dwa) innostancow - globroterow, jadacych do Mongolii. Zrobilismy niezbedne zakupy, przespacerowalismy sie, poopalalismy.... nuda Odprawa po dlugim oczekianiu byla zadziwiajaco sprawna, zadnych problemow, nawet z naszym klamstwem na deklaracji dewizowej. Ruszylismy ku Suche Bator. Pociag w pewnym momencie stanal w polu i stal. I stal. I stal. I zrozumielismy Azja Wita. Pierwszy posterunek pogranicznikow. Osmiu mlodych mezczyzn - brudnych, z pryszczami, w umorusanych i niepolatanych mundurach - bylo pierwszym kontaktem z Mongolami. Pozniej, trwajaca dwie godziny, odprawa paszportowa - deklaracje sanitarne, dewizowe, imigracyjne.... Balismy sie juz ze nie zdazymy kupic biletu na pociag do UlaanBaatar - stolicy Mongolii. Szczesliwie sie udalo, i mimo chmary napastujacych nas dzieci, wsiedlismy do eleganckiego sypialnego wagonu, obslugiwanego przez dwie piekne Mongoleczki w kozakach (co wyraznie jest fetyszem Zlotego).  Jakiez piekne sa Mongloki. Nie martwcie sie dziewczyny, nie zapominamy o Was i nie namawiamy waszych Chlopakow na nic, ale to na co sie dzisiaj, przechodzac sie po stolicy, napatrzylismy - nasze i tylko nasze;) Zobaczylismy, poza okazami zdrowia, dosc sporo - trzy swiatynie buddyjskie, wtym ta,z  drugim najwyzszym Budda na swiecie. Muzeum historyczne. Odbylismy dlugi spacer, wciagnelismy po dwa objady. Probowalismy zalatwic wize chinska, jednak ambasada byla zamknieta.  Mieszkamy dzielnie w Ghana Guest House - ekonomicznym, a przytulnym dormitorium, kture uchodzi za punkt zborny turystow z Polski i Francji.  Jestem bardzo zmeczony, z reszta tu juz 2100, w Wawie dopiero 14 Jutro wiecej, o ile nie dostaniemy wizy do Chin. Przesylam tez zdjecia na serwer, ale sa problemy z laczem. Moze choc czesc dojdzie. Heja!

Zdjęcia z przejazdu do Nauszek

Zdjęcia z Nauszek

Zdjęcia z Ulaan Baataar

wtorek, 6 września 2005

itar-tass: korespondencja z irkucka

Jak to milo pisac pamietnik z pociagu. Jestem w kolei Transsyberyjskiej, w wagonie sztabowym. Pelen luksus. Prysznic, filmy wideo, komputer etc. Pociag udal sie wysmienicie. Firmiennyj. Dwa razy dziennie sprzatanie, czyste toalety, klimatyzacja. Standard jaki spotyka sie jedynynie na zachod od Odry.  Z drugiej strony jestesmy lekko zawiedzeni, poniewaz brakuje klimatu prawdziwego Transsiba. Sporo turystow, raczej srednia atmosfera imprezowa. Na dodatek dostalem i ja globtroterskiego kuponika.  ----------------- Jestem juz w Irkucku. Podroz minela dzielnie, odespalismy nieco. Przyjechalismy na stacje o 0500 rano (zgodnie z zegarem na stacji, ktory w calej Rosji pokazuje czas moskiewski), czyli o 1000 (czasu lokalskiegio), lub jak kto woli o 0300 (czasu warszawskiego). Kupilismy szybko bilety do Nauszek, by przypadkiem nie utknac tutaj na noc. Udalo sie, choc Bajkal zobaczymy niestety po ciemku. Kolejne dni w pociagu mijaly bardzo szybko, zwlaszcza ze miejscowi przekonali sie do innostrancow, i ekipa erazmusowa polsko-francuska, sprawiala notorycznie problemy z cisza nocna. Panie prowadnice (konduktorki przypisane do danego wagonu) zawsze nas uciszaly, ze juz pozno i ciemno, my im na to ze na zegarze w pociagu dopiero 2100 (dla pobieznie czytajacych: patrz wyzej). Mam nagranego w aparacie dziadka z Syberii – mistrza Boksu, stajacego na glowie, rosjanke, spiewajaca Anne German, Anatolija, ktory lekko zaniemogl przy naszym tempie (bo to przeciez nie sypialny – trzeba zwiedzac). Widzielismy prawdziwy (dla Niemcow) Orient Express, babcie sprzedajace pierozki i nalesniki, oraz nieskonczenie identyczne rzedy brzozek, sosenek, jalowcow.  Czego by jednak nie powiedziec, standard zycia wydaje sie byc bardzo zblizony do polskiego. Podobny towar w sklepach, podobne ceny, podobne potrzeby. I co dziwi mniej wodki sie pije. Ta praktycznie nie do kupienia na stacji (mimo zawodzenia i smutkowi pewnych czlonkow naszej eskapady) – jedynie to wstretne piwsko, od ktorego (ja juz i Tobie i Kapslowi i Sztofowi mowilem ze od tego macie problemy z zoladkami) rosnie brzuch. Ale jakiez smaczne. Zdjecia dopiero pojutrze. Ze stolicy Mongolii. Bardzo przepraszam, ale ceny w tej kafejce zaporowe za uslugi fotograficzne. Pozdro600

Zdjęcia z Irkucka

poniedziałek, 5 września 2005

Jeszcze kilka slow z moskwy

dzisiejszy dzien bardzo sie udal. mi. zloty przezyl pierwsza globtroterska sraczke... ja czekam na moj pierwszy raz. Zwiedzalem dzis Moskwe. Nocowalismy w hoteliku na przedmiesciach miasta. Czytaj godzine drogi samochodem od centrum jedenasto milionowej stolicy. Samochodem zawiezli nas rodzice znajomej Magdy.  Wydaje sie ze tu nie ma przepisow drogowych. Ludzie kompletnie nie przejmuja sie kolorem swiatla na semaforze, znakami, kierunkami ruchu. Na przejsciach dla pieszych nie mozna czuc sie bezpiecznie. Jesli jedzie samochod - jeszcze zlosliwie przyspieszy. Droga przeciez jest nie dla przechodniow.... Piekne muzeum historyczne - wystawa od prehistorii po XIXw. Udalo mi sie tez wbic na bezczela (ojej zgubilem bilet przeciez wlozylem go do tej ksiazki - na pewno wypadl) na wystawe malarstwa flamanckiego. Poza tym piec soborow, spacer po centrum, zwiedzanie metra. Super. Niezmiernie duzo mundurowych. Przy kazdych schodach ruchomych panie nadzorujace ich prace. Tysiace milicjantow w cywilu i w uniformach. W przejsciach podziemnych z glosnikow propagandowe rzezace przemowienia. Cos uroczego.  Miasto jednak piekne. Odmalowane, czyste (procz - bez wyjatku - obsranych toalet), prawdziwa europejska stolica. Z europejskim poziomem cen. Warto bardzo tu przyjechac... Dzis wieczorem wsiadamy w pociag. Zapowiada sie integracyjnie. Pozdrawiam serdecznie P.S. Prosze o komentarze czy zyczycie sobie wiecej informacji technicznych (np. cen biletow, godzin przejazdow, uwag na przyszlosc). Zloty zarzuca mi brakorobstwo :P

Zdjęcia z przejazdu na trasie Moskwa - Irkuck

niedziela, 4 września 2005

Z Moskwy

Wlasnie skasowal mi sie caly dwustronicowy wpis. psiakrew. w zasadzie to pierwsze zdenerwowanie od poczatku podrozy.  zaczelismy od klimatycznego ukrainskiego autobusu, ktorego nieliczni pasazerowie gromadnie zakupili sobie drzewa i krzewy z okolic lublina. podroz minela szybko i tuz po polnocy bylismy we lwowie. piekny dworzec, piekne miasto, jedynie obsluga nie za piekna. biegalismy od okienka do okienka wymieniajac pieniadze, dopytujac sie o miejsca na pociag. co okienko inna wersja. az w koncu zepsula sie linia do sprzedazy online. sprawa fatalna, poniewaz bez biletu do Irkucka moglismy miec problemy na granicy z wiza tranzytowa. Zdecydowalismy sie jednak jechac do Moskwy i wraz z Magda - dziewczyna, ktora towarzyszyc nam bedzie do Mongolii, pojechalismy niezwykle rozbawionym i rozspiewanym pociagniem plackarnym do Rosji.  Krotka noc, co chwila postoje - stale dostawy zaprowiantowania (raki, suszone ryby, cebulaki, pierogi, kartoszki, kwas i inne napoje) i mozliwosc rozprostowania kosci. Probowalismy kupic bilety na dworcach - jednak bezskutecznie, Wczoraj wieczorem mielismy powaznego stracha przed odprawa, jednak wszystko poszlo jak  z platka, moze procz deklaracji dewizowej, ktorej zapomnielismy podstemplowac. Moga byc problemy w Mongolii. Jestesmy juz w Moskwie. Dowiedzielismy sie ze nie ma biletow ni na dzis ni na jutro rano - dopiero na wieczor (23:40) i na 5-cio nie 4-ro dniowy pociag. Ale zato mamy wierchnia i dolna polke (lozko), czyli bedzie stoliczek, zabawa, lalala. Humory mamy bardzo dobre. Dzis zwiedzalismy Kreml, Plac Czerwony, Metro. Wykonalismy spacerek niczego sobie. Zloty wlasnie wbija gwozdzia (dla wapna: spi). Zgralem zdjecia mam nadzieje ze Kuba je umiesci na serwerze niebawem Serdecznie dziekuje za wpisy. Jest zarowno Zlotemu jaki i mi bardzo milo. Do uslyszenia za pare dni.

Zdjęcia z Moskwy

sobota, 3 września 2005

Jeszcze z wawy (w ramach powitania)

Siedze na walizkach. w zasadzie na plecakach. W glowie mentlik, plecaki nie spakowane, przed oczami wizja wspaniałej wyprawy.
Bardzo się ciesze, ze trafiliscie na te strone. Strone o wyprawie Piotra "Zlotego" Lewandowskiego i Jedrzeja "Jedrzeja" Radzikowskiego do Mongolii, Chin i Wietnamu.  Przed nami wspaniała podróż, przez Rosje - koleja transsyberyjska - na dwa miesiace do Azji zachodniej. Plan bardzo napiety, duzo zwiedzania, przygod kulinarnych, doswiadczen kulturowych. Zabieramy niewiele. Jak najmniej sie da. Dwa komplety cieplych i dwa zimnych ciuchow, dwie pary butow, piec zmian bielizny, przewodniki, menazke, spiwor.... I tysiac dolarow. Wyprawa ma sie zamknac w tej kwocie.  Bedziemy  podrozowali koleja, autobusami, spali w ekonomicznych warunkach (wahalem sie nad slowem "hotel" ale to chyba przesada wobec naszych planow), plyneli czwarta klasa statkiem po rzece Jangcy. Mam nadzieje ze ten zapewne nieregularnie prowadzony dziennik z podrozy, czytac bedziecie z przyjemnoscia. Postaram sie go uzupelniac regularnie. W miare dostepu do internetu (i lacinskiej klawiatury). Beda zdjecia. A wszystko dzieki memu bratu - muzgusowi, ktory zgodzil sie zarzadzac strona.
Trzeba sie pakowac. Musze sprawdzic czy wszystko wzialem. Jutro autobus Warszawa - Lwow. Pozniej koleja do Moskwy. Stamtad do Irkucka. Zapraszam do lektury

Zdjęcia z przejazdu na trasie Warszawa - Lwów- Moskwa