sobota, 24 września 2005

Przerwa techniczna

Wrocilismy, o czym napisal Zloty w komentarzu do poprzedniej notki. Ja niestety nie ogarniam tego co mnie zastalo na miejscu. Za duzo tego wszystkiego po erazmusie, wakacjach i tej przygodzie w Chinach. Sprobuje sie rozpakowac (juz tydzien minal a plecak jak go polozylem - tak lezy nadal), poawanturowac na uczelni, pozalatwiac co trzeba z kim trzeba.  Takwiec obiecuje ze podsumuje wycieczke, napisze wnioski. Zmienie tez format strony w najblizszym czasie, by tak jak byla wczesniej - stanowila jedrzejowy homepage.  Ale to kilka chwil potrwa. PZPR i dziekuje wszystikm za podbiajnie statystyk wyswietlania.  Koniec i bomba a kto czytal ten traba.

piątek, 23 września 2005

sms

Dostałem od brata smsa, że mam przekazać że są ze Złotym już w Rosji i że jest wszystko ok. Pozdrawiam, Kuba Dodatkowa informacja: Jędrzej i Złoty będą pewnie wracali pociągiem z Terespola o 11:30, czyli w Warszawie powinni być o 14:40. Jeżeli spóźnią się na pociąg, to pojadą pewnie następnym i będą o 18:50. Więcej informacji będzie później. Wracają w sobotę, nie wiem na którym dworcu wysiądą. Dodatkowa informacja 2: O 15 dostałem smsa, że są już w Europie i że zostało im 1777 kilometrów :). I jeszcze jedna informacja: dziś (w piątek) Jędrzej ok. 14 zadzwonił, że zbliżają się do Moskwy i pozdrawiają wszystkich. SMS od Złotego: "Przyjeżdzamy do Wawy dziś pociągiem osobowym z Siedlec. Jędrzej na wschodnim o 22.00 a ja na sróddmieściu o 22.12. Płynne kwaty mile widzine:)))))Pozdrawiamy!"

czwartek, 22 września 2005

Podejscie drugie


W Chinach nie mowi sie po angielsku. Dogadujemy sie glownie za pomoca chinskich symboli z ksiazeczki, lub za pomoca jezyka ktory nazywany jest "chinglish". Czasami wystarcza takze "Chrzaszcz brzmi w trzcinie wSzczebrzeszynie", ale to inny sposob, podpatrzony. "No occupation while stabling" - zakaz uzywana i czasie postoju; "Defence tools for adults" - srodki antykoncepcyjne; "International tickets office" - kasa dla obcokrajowcow.  No wlasnie ta ostatnia... Chcielismy kupic bilety do Moskwy, juz w Pekinie. Niestety nie moze byc tak prosto by bilety kupowac na stacji. Wyslano nas do "China Tourist Building" Gdzis na Chin-ching-aj-waj street. Przed siebie 10 minut, no taxi, no, short!  I poszlismy. Faktycznie znalezlismy wierzowiec, ale tu "me jo tiketz" (nie ma). W budynku obok - podobnie. Z plecakiem dosc ciezkim, zmeczony kolejna noca na pdlodze w pociagu - zdenerwowalem sie. By sktocic sobie droge do taksowki, wszedlem w zaplecze hotelu, przez kuchnie, sklad ryb, remontowane pietro, straszne korytarze. Doszedlem do drzwwi, otwprzylem je (za mna watpiacy Zloty) - a oim oczom ukazalo sie biuro sprzedajace bilety miedzynarodowe na pociag! Niesamowitye to bylo. Kupilismy bilety, niestety gorne polki. Zalatwilismy tez na wszelki wypadek rezerwacje aeroflotem z Moskwy do Wawy- dla celnikow... Ponizej zdjecia. Pomieszane dosyc, bo jeszcze czesciowo z Wietnamu, Harbinu i Pekinu. Mam nadzieje ze nic nowego nie napisze do przyszlego piatku. To bedzie dobryu sygnal.  I mam nadzieje ze wlacze komputer w Polsce Tuska, nie funfla Kaczynskiego. Pozdro

Tym razem zdjęcia Pekinu nocą

środa, 21 września 2005

O swiecie bez granic


Z Pekinu pojechalismy po wcale nie drobnych zakupach, na daleka polnoc Chin, do HArbinu - miasta ktore od zawsze bylo raz to japonskie, raz rosyjskie, raz chinskie. Piekne miasto, mrozne. Czuc ze zblizamy sie do polnocy. W 4 dni przejechalismy 3500km, caly czas "do gory". Temperatura zmienila sie o okolo 30 stopni. Ja rano nie wytrzymalem, poszedlem do KFC. Na pysznego (w Warszawie bym raczej ominal z daleka) Zingera. Bylem niezmiernie szczesliwy kawalkiem miesa w bulce. Zwiedzalismy sobie miasto, zwlaszcza sklepy, pelne kielbas. Pozostalosci wplywow rosyjskich. Noca kolejne 1300km do Monzhouli - na granice. Wzielismy taksowke, ktorej kierowca baba, nie rozumiala za grosz gdzie chcemy jechac. I wozila nas od hotelu, przez miejscowy bazar, po sklad celny i przybytek rozkoszy. Na szczesciesei jakos dogadalismy i zostawila nas przed szlabanem na granicy. Musielismy zlapac stopa (10USD od lebka) by przewiozl nas przez terminale. Chinski no problem. Rosyjski.... ....DUZY PROBLEM. Cofneli nas, poniewaz nie mamy biletow do Brzescia. Czyli na tranzyt przez Rosje. To co udalo sie na Ukrainie, tu nie przeszlo. Wrocilismy do Harbinu. Miny mamy nietegie. Zastanawiamy sie co robic. Czy kupowac bilet przez agencje, czy na samolot... Ogolnie organizacyjnaq klapa.  Ale poradzimy sobie! I damy znac. Hej. ---- na 1400 (0600 GMT +8h)  jedziemy do Pekinu, stamtad w niedziele do moskwy, z moskwy samolotem do lwowa hej

Zdjęcia z mroźnego Harbinu

wtorek, 20 września 2005

Pekin


Granica wienamsko- chinska, zdaje sie potwierdzac teorie, ze im kraj biedniejszy, tym na granicy wiecej problemow. Deklaracje, sprawdzanie przez wienamcow pod mikroskopem naszch paszportow, to przezytek w porownaniu z chinskim - "no problem". Jedynie transport nie jest mocna strona Kitajcow. Po objedzie (o 300% tanszym niz w Wietnamie) [ale niestety powodujacym lekka niestrawnosc] - mielismy przejechac 120km do Nanningu. PIEC godzin to zajelo, przy akompaniamencie nudnej i wciaz tej samej chinskiej sciezce dzwiekowej w stylu dzwonka do komorki. Chcielismy sie jak najszybciej przedostac do Pekinu, wiec nie czekalismy dodtkowego dnia na bilety sypialne, lecz postanowilismy dwadziescia dziewiec godzin przejechac na siedzaco. Raz to trzeba zrobic. By wiecej nie miec podobnych pomyslow. Wydawalo mi sie, podobnie jak Zlotemu, ze pociag bedzie pusty po pierwszej stacji, tak jak ten do Xi'an miesiac temu. No i mialem racje. Tylko mi sie wydawalo. Ludzie jedni na drugich. Spiacy pod (sic!) siedzeniami. Takimi siedzeniami jak w kolejce podmiejskiej, tyle ze nie 2+2 na szerokosc. tylko 2+3 + korytarz. Kretynskie filmy kung-fu, aromat zupy instant, dym z papierosow. Drace sie dzieci. Pakunki z zarciem: rybami, krabami. Klimat nie z tej ziemi. Cala droge obserwowalem, te niesamowite twarze. Tych ludzi, ktorzy sa jednak tak inni od Europejczykow. Co razi, lub lepiej rzuca sie w oczy od razu - to to, ze kucaja. Wszedzie. Dla odpoczynku, do jedzenia, by sie wyproznic. Ich twarze nie przejawiaja cienia mysli. Nie zdradzaja jakiegokolwie idei glebszej od planu zaspokojenia podstawowych potrzeb zyciowch. Patrza na obcych jak na kosmitow, wszystko jest ciekawe. Musza dotknac, polizac, dokladnie sie przyjzec. A jednoczesnie sa bardzo mili, uprzejmi. Staraja sie wszystkimi silami zagadac. Pozrozumiec. Wydaje sie ze zupelnie nie pasuja do tego jakze cywilizowanego i juz wolnorynkowego kraju. Jedyne co znamienne, to futeral na komorke przy kazdym pasku i pek kluczy, ktory gdy za maly, powiekszany jest przez scyzoryk i otwieracz do piwa. Maja brudne zeby. I tluste wlosy. --- W zoologu dojechalismy do Pekinu. Dobrze jest rozwiazana sprawa jedzenia w pociagu, bo porocz wlasnego prowiantu i dan sprzedawanych na dworcach, bardzo przyzwoite i przystepne zestawy serwuje ichniejszy WARS. Troche drozej alla carte. Powoli wracamy. Plan Harbin - Cita - Irkuck - Bajkal 3 dni- Moskwa - Brzesc - Wawa. 10.000 km. 10 dni. Dziesiec dlugich dni. I szesc stref czasowych. Hej!

Trzy foty z granicy

poniedziałek, 19 września 2005

przyp. red.


Niesamowita jest sila slowa, sila z jaka dziala na statystyki. Napisac ze nikt nie czyta a srednia dzienna skoczy o 250%(pastrz stat4u ponizej). Brak kreatywnosci, zmeczenie - ale czy to moze dziwic po kilku tygodniach w zupelnie innym klimacie, w ktorym liczne przygody (takze zdrowotne), kiepskie informacje o tym ze np. musisz powtarzac rok studiow... Atrakcje beda jak wrocimy. Kapslosztofkopandy, ostre azjatyckie nie tylko papryczki, i sfermentowany ryz. Dla niewtajemniczonych: zaproszenia na peron dworca, mozna odbierac za potwierdzeniem mailowym, cena do negocjacji. Uscisk reki gratis. Buziaki dla zasluzonych (warunkiem: wymiary odpowiednie, nogi do samej ziemi, wiek jeszcze nie balzakowski). Jutro jedziemy juz do Chin. Dzis zwiedzalismy HAnoi - ciekawe muzum wojny, muzeum kobiet i muzeum wiezienia. Niezwykla propaganda w czystej postaci.  Kupilismy tez bilety do Chin. Jutro zaczyna sie wiec droga powrotna. Jeszcze sie wachamy czy plynac Jangcy, ale tegoroczne ceny sa trzy razy wieksze od zaplanowanych i moze sie skonczyc na Szaolinie, lub tylko na planach na kolejna wyprawe, mniej oszczednosciowa.... Takwiec: Goodbye Vietnam! P.S. Dziekuje za mile komentarze, ale prosze wierzcie, nie taki byl cel mojej wczorajszej wypowiedzi. Nie lubie upubliczniania zmeczen. Zwlaszcza wyniklych z oslabiajacych wlasciwosci lekarstw.

Zdjęcia z Hanoi po raz drugi

niedziela, 18 września 2005

Ha Long Bay


Plywalismy tam gdzie zasnal smok. Widzielismy wspaniale wysatajace z morza skaly. Tajemnicza mgle. Ogromna jaskinie. Polowicznie (ja wolalem w kabinie) spalismy pod golym niebem. Kompalismy sie w morzu (tez polowicznie tyle ze tutaj moja kolej). W ogole warto bylo. No moze jedzenia poskapili troche i bylo zdaniem Zlotego zbyt lagodne. Mi smakowalo - znudzily mi sie juz tony czerwonych papryczek. Zdjecia ponizej. Nie chce mi sie pisac. Truno. I tak ostatnio frekfencja spadla...

Foty z zatoki

sobota, 17 września 2005

Hanoi


Hue kompletnie zalalo. Nic nie zwiedzilismy. Prysznic przez 24 godziny na dobe, zgodnie z prognoza mial trwac jeszcze tydzien. Decyzja byla prosta - ewakuujemy sie na polnoc. Tam slonce i sucho. Kupilismy bilety. Jedne z ostatnich. Bo wszyscy chceli uciekac z centrum kraju. Pociagi oblozone, wiec czekala nas podroz autobusem. Dizen spedzilismy na (niestety) internecie i obzarstwie. Wieczorem, gdy czekalismy na autobus w hotelu - wsrod innych travellersow (nowe slowo) . Okazalo sie ze polowa biur podrozy odwolala transport z powodu "nadmiaru wody". Moglo byc tak pieknie, wygodnie. A bylo cokolwiek ewakuacyjnie. [Tu uwaga techniczna dotyczaca panikujacych, zwalszcza kobiet. Uzyje za chwile slowa "powodz", ale zyjemy - nic sie nie stalo] Jechalismy autobusem. Wszystkie bagaze w korytarzu. Do zderzakow woda. Droga to bl fragment rzeki miedzy slupkami ograniczajacymi asfalt. Bylo stresujaco. Powodz jak w latach '90 poprzedniego stulecia. Korek, 20 na godzine. Co jakis czas stojace samochody i wiele nie myslacy Wietnamcy - grajacy sobie w karty po lydki w wodzie.... Azja. Dojechalismy szczesliwie. Mieszkamy w centum kolo targu rybnego. Dzis na sniadanie zjedlismy m.in. prazone larwy trzmiela. Niesmaczne. Odbebnilismy planet wg. Lonely Planet, a wieczorem pozwolilem sobie na mala sesje zdjeciowa. Efekty ponizej. Pa! Post Scriptum: Dla wszystkich obrzydzonych larwami trzmiela, nastapi informacja o tym co Zloty i Jedrzej wtrzachneli na kolacje dzis. Byly niedogotowane slimaki, lekko surowe malze i krab. Ktory jeszcze kilka chwil wczesniej nurkowal w akawarium.  Zycze milego schabowego z kapusta.

Zdjęcia z Hanoi

piątek, 16 września 2005

W czasie deszczu


W czasie deszczu chlopcy się nudzą. To ogólnie znana rzecz. Choć mniej trudzą się l mniej brudzą się, Ale strasznie nudzą się w deszcz Milusińscy. Pija piwo duszkiem z puszek, Oganiaja sie od muszek, Ogladajac HBO I śpiewając słowo to: . W czasie deszczu ... Nie pogardzą również gratką, By napelnic sie salatka. Chetnie chlopcy pasa sie Wraz z refrenem cichem tem: W czasie deszczu ... Nieraz też i ta salatka\t Zamieni się w pol kurczaka, A choć pelny beben nasz, Czy to stąd nie płynie aż... Że w czasie deszczu ... Więc tu trzeba by zalecić Drogi deszczu przestan leciec, Zwiedzac Hue, Ty nam daj, Te ludowa madrosc znaj:  W czasie deszczu ... ----- Kropi. Mzy. Mzymzawka. Pada. Bardzo pada. Leje. Leje jak z cebra. Bengali. Bangla. Bangladeszcz. Bangladesz chloera jasna. Od trzech dni zamiast plazy - lozko. Zamiast bikini (ogladania) ogladamy Hbo. Zamiast lektury ciekawego menu - czytamy ksiazki (sic!). Jemy salatki i pijemy koktaile. Bo parno cholernie. Cali mokrzy odganiamy sie od much. Jest Tropikalnie. Superekstra. Przejechalismy dzis troche na polnoc. Z Hoi An do Hue. Tu jeszcze lepiej. Przez ulice przejsc nie mozna. Po kolana wody. I tez pada. Tyle ze jedzenie lepsze, hotel lepszy. Swoja droga bardzo tani 3 dolary z klimatyzacja i lazienka! Tyle ze prad wylaczaja co 30 minut. Regularnie. Napsze cos, gdy tylko stan obecny sie zmieni. Hej!

Foty z Hoi An i Hue

czwartek, 15 września 2005

Goodmorning Vietnam


Ech. Ani fotek dnia nastepnego, ani wczoraj nie bylo, a to dlatego ze mielismy wyjatkowo napiety plan dzialania. Drugiego dnia w Sapie pozyczylismy skuter. Kierowca odwaznym okazalem sie byc ja. Zloty odmowil jakiejkolwiek wspolpracy poza siedzeniem na tylnym siedzeniu. Byla to zabawa dla mnie przednia, bowiem pierwszy raz kierowalem jednosladem napedzanym mechanicznie, nie liczac zwariowanej jazdy dookola ogrodu w Aninie na poniemieckiej motorynce marki Romet. W kazdym razie bylo niesamowicie. Opony lyse, bez kaskow, z zacinajacym sie pedalem zmieny biegow pedzilem 30km/h trabiac ochoczo jak przystalo na kierowce w Wietnamie. Wczulem sie w role niezle - na kazdym zakrecie przy kazdym wyprzedzaniu (takze mnie), przejezdzajac kolo wietnamki - trabilem na 102. Zrobilismy przez 4 godziny kolo 60 kilometnow z licznymi przystankami na zdjecia, na zwiedzanie. Efekty w galerii ponizej. O czwartej po poludniu musielismy niestety wyjechac z Sapy - a lokalny minibus pokonal dystans do Lao Cai (35km) w dwie godziny. Szybka, paskudna kolacja (byl to momet w ktorym autentycznie zwatpilismy w wietnamskie frykasy) - i pociag do Hanoi. 350 km w dziewiec godzin. Mialo byc tak pieknie. Sypialny klimatyzowany. A tu - puszka na waskich torach, okna okratowane z metalowymi roletami (bo wietnamskei bachory wybijaja okna kamieniami) - a klimatyzacja okazala sie wentylatorem. Cos nie do opisania. Laznia nie finska, nei turecka, ale azjatycka. Wszystko wypocilem. Spiac na desce na ktorej rozpostarto "syntetyczna slomianke". Super! Dojechalismy do Hanoi rano. Bylo bardzo parno i goraco, mimo ze noc sie dopiero konczyla. Zdrzemnelismy sie dosc krotko - by z samego rana uderzyc do ambasady chinskiej po wizy na powrot. A tu amba. Swieta w chinach - swieta tez w ambasadzie. Przez tydzien nic bysmy nie wskorali. Decyzja byla prosta - zmykamy na poludnie - na wysokosc bylej granicy Polnocnego i Poludniowego Wietnamu. Kupilismy bilet - tym razem soft seat - i jeszcze tego samego popoludnia wyjechalismy. Podroz naprawde znosna. 19 godzin w klimatyzowanym wagonie przypominajacym druga klase polskeigo intercity.  Dojechalismy dzis do Danang'u - skad na motorach - dostalismy sie do Hoi An. Przypomina ono sycylijska miescine. Goraco, slonce, slonce, slonce. Uciazliwe poszukiwanie choc odrobiny cienia. Ale jest tu wyjatkowo malowniczo. Poza tym co krok zaklady krawieckie, gdzie mam zamiar zafundowac sobie, za autentyczny bezcen, ladne wietnamskie kimonko:) Wieczorem, ze zrobilo sie znosniej, nad rzeka, w restauracyjce (dzieki Krysiu) - zrobilismy sobie kolacyjke. Bez swiec. Nie bylo na stole miejsca na nie.  Jestem najedzony i spiacy. A ze spelnianie (wlasnych) zyczen to moja specjalnosc mowie wszystkim: "dobranoc".

Zdjęcia z przejażdżki po okolicach Sapy